Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/425

Ta strona została skorygowana.

rodzeństwa. — Straszysz mnie, jeszcze raz mówię, nieprawda! nie wierzę!
— Spytaj się twojego Franciszka, co widział w drwalni.
— Franciszek! i cóż widział?
— Kość trupa wylazła z ziemi. Weź latarkę, pójdź sam i przekonaj się.
— Boże! Boże! — jęknął Marcjal i zakrył twarz rękoma.
— A teraz czy pójdziesz? — zapytała wdowa ze śmiechem pogardy.
Marcjal, jak piorunem rażony, nie umiał odpowiedzieć, matka mówiła prawdę, tułacze życie, mieszkanie przy rodzinie zbrodniarzy, musiały ściągnąć na niego wielkie podejrzenie, a podejrzenie to mogło się zamienić w pewność, jeżeli matka, brat, siostra obwinią go o wspólnictwo. Wdowa z rozkoszą napawała się widokiem rozpaczy syna.
— Możesz sobie poradzić, — rzekła — wydaj nas.
— Powinienbym, ale tego nie zrobię, wiesz dobrze.
— Dlatego właśnie powiedziałam ci wszystko. Teraz czy pójdziesz od nas?
— Matko, wszak kochasz Mikołaja i Tykwę?
— Cóż stąd?
— Gdyby dzieci poszły za ich przykładem, gdyby wasze i ich zbrodnie wykryły się...
— Cóż dalej?
— Pójdą na rusztowanie jak ojciec nasz...
— Cóż dalej? dalej!
— Matko, — zawołał Marcjal ze łzami prawie, — oddaj dzieci do terminu, niech się nauczą rzemiosła.
— Ile razy mam ci powtarzać, że i tu są w terminie, tu uczą się rzemiosła.
Wdowa powiedziała ostatnie słowa głosem tak nieubłaganym, że Marcjal stracił wszelką nadzieję.
— Kiedy tak — zawołał żywo i stanowczo — słuchajże ty mnie teraz, matko. Zostaję! wprawdzie nie w tym