Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/426

Ta strona została skorygowana.

domu, boby mnie tu zamordował Mikołaj, alboby otruła Tykwa, będę mieszkał z dziećmi w baraku na końcu wyspy, drzwi są mocne, jeszcze je naprawię. Ale niech mnie piorun zabije na tem miejscu, jeśli opuszczę wyspę, albo jeśli dzieci choć o jeden dzień dłużej zostaną w tym domu. Nikt mnie z wyspy nie usunie!
Wdowa znała odwagę Marcjala i przywiązanie dzieci do niego, a jednak chciała go się pozbyć koniecznie i bez zwłoki, bo jego obecność mogła przeszkodzić czarnym zamiarom Mikołaja przeciw Gualezie i meklerce.
— Widzę twój plan, sam nie chcesz nas wydać, chcesz żeby nas dzieci wydały. Wiedzą teraz, że tu jest człowiek zagrzebany, wiedzą, że Mikołaj kradnie, oddać je na naukę, wygadają się, pójdziemy do więzienia i zginiemy wszyscy. Nie żądam od ciebie, żebyś mnie kochał, ale przynajmniej nie przyśpieszaj naszej zguby.
Łagodniejsza mowa wdowy kazała Marcjalowi mniemać, że groźby jego zrobiły wrażenie na matce, i tym sposobem wpadł w okropną zasadzkę.
— Znam dzieci — rzekł — jestem pewny, że gdy przykażę, aby nic nie mówiły, — nie powiedzą nic. Zresztą, czy tak, czy owak, zawsze będę blisko nich i ręczę za nie. A nawet wobec tego, co mówisz — pójdę z niemi daleko w świat.
— Och, jakżebym chciała widzieć cię daleko stąd! czemuż nie zostałeś w swoich lasach!
— Wszak daję ci możność pozbyć się mnie razem z dziećmi.
— I porzuciłbyś Wilczycę, którą tak kochasz? — spytała nagle wdowa.
— To moja rzecz, wiem co zrobię, już o niej pomyślałem.
— Gdybym ci pozwoliła zabrać dzieci, ty, Amandyna i Franciszek nigdy nie pozostaniecie w Paryżu?
— Za trzy dni będziemy w drodze i ani wiedzieć będziesz, że żyjemy.