Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/427

Ta strona została skorygowana.

— Wolę to wreszcie, niż mieć ciebie tu i zawsze was się obawiać. Cóż robić, ponieważ nie może być inaczej, zabierz je a idźcie sobie jak najprędzej, żebym was nigdy nie widziała!
— Więc zgoda?
— Zgoda. Oddaj mi klucz od komórki, wypuszczę Mikołaja.
— Niechaj się tam wyśpi, oddam klucz jutro rano.
— A Tykwa?
— Mniejsza o nią, wypuść ją kiedy odejdę na górę, nie mogę patrzeć na nią bez wstrętu.
— Idź, bodajeś z piekła nie wyjrzał!
— Tak się ze mną żegnasz, matko?
— Tak.
Syn zapalił świecę, otworzył drzwi od kuchni świsnął na psa i wziąwszy go z sobą poszdł na górne piętro.
— Idź... twój rachunek skończony! — mówiła cicho wdowa, potrząsając pięścią za odchodzącym synem.
Potem, za pomocą Tykwy, która jej przyniosła wiązkę wytrychów, otworzyła drzwi komory, gdzie Mikołaj siedział zamknięty i wypuściła go.