Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/430

Ta strona została skorygowana.

— I to być może. Ale prędzej kogoś tu zabili w kłótni, i tam go zakopali — żeby się ludzie nie dowiedzieli.
Wtem dzieci usłyszały, że ktoś idzie przez korytarz Marcjal wracał do swego pokoju, bezpieczny, spokojny, bo myślał, że Mikołaj jest pod zamknięciem aż do jutra. Widząc u dzieci światło, wszedł do nich; oboje pobiegli do niego, a on uściskał czule rodzeństwo, mówiąc:
— Co? jeszcze nie spicie?
— Nie, bracie; czekaliśmy na ciebie, żeby ci powiedzieć dobranoc, — rzekła Amandyna.
— Czy chcielibyście pójść stąd ze mną na zawsze, gdzie daleko, daleko?
— O! chcemy, chcemy, braciszku!
— Otóż za trzy dni najdalej wszyscy troje opuścimy już wyspę.
— Co za szczęście! — zawołała Amandyna, klaszcząc w ręce.
— A dokąd pójdziemy? — spytał Franciszek.
— Później się dowiesz, ciekawski, ale mniejsza o to: dokądkolwiek pójdziemy, nauczysz się dobrego rzemiosła, będziesz mógł uczciwie żyć. — A ty, Amadyno, chcesz się uczyć?
— Wszystko zrobię, co chcesz, — zawołała dziewczynka radośnie — bylebym stąd poszła z tobą i Franciszkiem.
— Cóż to masz na głowie, dziecię moje? — zapytał Marcjal spostrzegając strój na głowie swej siostry.
— Chustkę, Mikołaj mi ją podarował.
— I mnie także darował — rzekł Franciszek dumnie.
— Skąd je wziął? nie spodziewam się, żeby kupował dla was podarunki.
— Nie wiemy, skąd je Mikołaj ma, nieprawdaż Amandyno?
— Nie kłamcie! — zawołał Marcjal surowo.
— Jeżeli powiedzieć prawdę, — odezwała się dziew-