Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/431

Ta strona została skorygowana.

czynka cichym głosem, — chustki wzięte ze skrzyni z towarami. Mikołaj przywiózł ją dziś wieczór.
— Ukradł tę skrzynię?
— Podobno.
— Widzisz, Franciszku, łgałeś.
Chłopczyk spuścił głowę i milczał.
— Dzieci, dajcie mi wasze chustki.
Dziewczynka zdjęła chustkę z głowy i spojrzała raz jeszcze z westchnienie na ogromną kokardę, oddała bratu. Franciszek ociągając się nieco, wyjął chustkę z kieszeni i podobnież oddał ją Marcjalowi.
— Jutro oddam chustkę Mikołajowi, nie powinniście byli ich brać, kto korzysta z rzeczy kradzionej, równie źle czyni jakby sam kradł.
— Jaka szkoda pięknych chustek! — rzekł Franciszek.
— Kiedy nauczysz się rzemiosła i zaczniesz zarabiać pieniądze, kupisz takie same. No, teraz spać, dzieci, spać, już czas.
— Dobranoc! — Marcjal ucałował dzieci i wyszedł.
Wtem ktoś z korytarza zamknął na klucz drzwi izby dziecinnej.
— Zamykają nas! — krzyknął Franciszek.
— Boże, co z nami chcą zrobić?
— Może to Marcjal nas zamknął?
— Słuchaj, jak jego pies ujada! — rzekła Amandyna, nadstawiając ucha.
— Dobijają się do jego drzwi, biją młotom, chcą je wyłamać.
— Minęli nasz drzwi, schodzą po schodach.
— A Marcjala pies ciągle wyje, słuchaj, on woła nas.
— Kto? Marcjal?
— Tak, on, słuchaj.
W rzeczy samej, donośny głos Marcjala dochodził do izby dzieci.