Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/432

Ta strona została skorygowana.

— Nie możemy wyjść, zamknęli nas, a jemu musi być źle, kiedy nas woła, — rzekła Amandyna.
Po chwili Marcjal przestał wołać, wszystko ucichło. Franciszek, nie mogąc przezwyciężyć ciekawości otworzył okno i uniósłszy nieco żaluzji, wyjrzał.
— Tylko ostrożnie, — szepnęła Amandyna. — Co widzisz?
— Nic nie mogę dojrzeć. Ciemno...
— Co robią? — zapytała, podchodząc na palcach do brata.
— Przy świetle latarni widzę. Tykwa trzyma drabinę pod oknem Marcjala.
— Co jeszcze?
— Mikołaj wchodzi po drabinie, ma w ręku siekierę.
— A! nie śpicie! szpiegujecie nas! — krzyknęła wdowa, stojąca przy drabinie pod domem, spostrzegła bowiem światło przebijające się przez nawpół otwartą żaluzję. Biedne dzieci zapomniały zgasić latarnię w izdebce.
— Zaraz przyjdę do was! — dodała groźnym tonem.