Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/434

Ta strona została skorygowana.

— Przynieś ją tu, weźmiemy ma wagę.
— Musisz mi pomóc, Micou ojcze, ręka mnie boli.
— Cóż ci w rękę, mój chłopcze?
— Nic, stłukłem się.
I tak rozmawiając znieśli miedź do sklepu z wózka zaprzężonego w ogromnego brytana.
— Jakże się tam u was mają? twoja matka, siostra, czy zdrowe? — zapytał Micou, ważąc miedź..
— Zdrowe.
— A twój brat Marcjal, zawsze dziki?
— Nie wiem, — odpowiedział obojętnie Mikołaj, — od dwóch dni nie widzieliśmy go, może wrócił sobie do boru, jeżeli przypadkiem nie utonął w swojem starem czółnie. Wiele funtów miedzi?
— Masz dobre oko, sto czterdzieści osiem funtów.
— Dostanę za to?
— Trzydzieści franków.
— Ojcze Micou, nędzne dajesz ceny!
— Jeżeli mi dowiedziesz, że to twoja własna miedź, dam ci po piętnaście su za funt, co uczyni 140 franków.
— Zawsze jedna piosenka! Wszyscyście jednakowi! Czy godzi się tak obdzierać przyjaciół? Ale przynajmniej liczże mi tanio towar, co u ciebie wezmę.
— Ma się rozumieć. Czego ci trzeba? łańcuchów, haków? łańcuchów, haków do łódek czy też czego innego?
— Trzeba mi z pięć grubych żelaznych blach, niby do okucia okiennicy. Dwa mocne zawiasy, i zasuwkę do klapy mającej łokieć tak, żeby ją można otworzyć i zamknąć swobodnie.
— Sam sobie wybierz, mam tu całą kupę zawias. Czego ci jeszcze trzeba?
— Nic więcej, przygotuj mi to wszystko, a ja zabiorę wracając.
— Bądź spokojny, teraz ósma rano, za godzinę możesz wrócić, wszystko będzie gotowe. A teraz napijesz się czego?