— Ale powiedz mi, odkąd tu jesteś, przypatruję ci się, nie wiem, coś ci musi być.
— Co mi jest? głodny jestem.
— Głodny, głodny, być może, ale zdajesz się udawać wesołego, a coś wewnątrz dolega, jakby sumienie, a kiedy już ciebie gryzie, musi być coś porządnego.
— Oszalałeś, stary — rzekła Mikołaj, drżąc mimowolnie.
Micou ukrył kupioną miedź za stołem i zaczął wybierać żelastwo potrzebne dla Mikołaja, kiedy weszła nowa osoba.
Był to pięćdziesięcioletni człowiek, o fizjognomji przebiegłej, miał gęste faworyty i złote okulary; ubrany był wykwintnie, z szerokich rękawów aksamitem wyłożonego surduta wychodziły ręce w żółtych rękawiczkach, buty świeciły świeżym lakierem. Był to pan Badinot, wuj pani Sainte Idefonse, lokator, z którego tak pysznił się pan Micou.
Pan Badinot, dawniej adwokat, pozbawiony urzędu, zajmował się dwuznacznemi interesami, był szpiegiem barona Graun i dostarczał mu wielu wiadomości o osobach wchodzących do tej powieści.
— Pani Charles oddała panu list, — rzekł Badinot.
— Tak, panie, mój siostrzeniec za chwilę wróci i zaraz go odniesie.
— Daj mi pan ten list, wolę sam iść do hrabiego de Saint Remy, — rzekł Badinot, wymawiając z naciskiem to arystokratyczne imię.
— Proszę. Czy pan nie ma nic innego do rozkazania?
— Nie, ale gniewam się na pana.
— Na mnie?
— I bardzo nawet. Pani Saint-Ildefonse płaci drogo za pierwsze piętro i dla takiej jak ona osoby, należy mieć pewne względy; najęła tu miezkanie, żeby nie słyszeć turkotu pojazdów, myślała, że tu będzie jak na wsi. Pani Saint-Ildefonse skarży się na grubego kulawego
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/437
Ta strona została skorygowana.