wywaliłbym drzwi — odpowiedział pijany, zataczając się. — Chcę tu wejść i wejdę, a nie wyjdę, póki nie dostanę u was ognia do fajki.
— Nie mamy ognia, nie mamy zapałek, błagam pana, idź sobie.
— Nieprawda, mówisz tak, żebym ja nie wszedł i nie zobaczył dzieweczki. Otóż przypatrzę się jej w łóżku i zapalę fajkę, a jeżeli nie, to wszystko porozbijam na drobne kawałki.
— Ratuj! ratuj! — zakrzyczała baronowa w rozpaczy.
Przestraszony jej wołaniem, pijany cofnął się, a grożąc pięścią baronowej, rzekł:
— Poczekaj, zapłacisz mi za to! Przyjdę ja tu jeszcze, ale w nocy i wyrwę ci język, żebyś nie mogła krzyczeć.
Klara spoglądała wkoło siebie z obawą.
— Uspokój się, moje dziecię — rzekła pani Fermont, ściskając ją czule — już niema tego łotra.
— Wielki Boże, mamo, gdyby wrócił! wszak widzisz, wołałaś pomocy, a nikt nie przyszedł. O, błagam cię, wynieśmy się z tego domu, ja tu umrę ze strachu.
— Jak drżysz, Klaro! masz febrę.
— Nic, nic, moja mamo, — rzekła Klara, żeby uspokoić matkę — to nic, skutek strachu, zaraz przjdzie. A ty, jak się masz, mamo? daj mi ręce. O Boże, jak rozpalone! Widzisz, ty jesteś chora, a kryjesz się przede mną.
— Nie wierz temu, miałam się lepiej, niż kiedykolwiek, ten człowiek mnie nastraszył, to mi krew wzburzyło, spałam mocno na krześle, obudziłam się razem z tobą.
— Może pan Saint-Remy ci odpisze.
— Straciłam nadzieję, już tak dawno pisałam do niego.
— Może, nie odebrał Listu. Czemu nie napiszesz raz jeszcze?
— Dziecię kochane, wszak wiesz, jak wiele mnie to
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/441
Ta strona została skorygowana.