Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/442

Ta strona została skorygowana.

już kosztowało, jak trudno mi było zdobyć się na pierwszy list.
— Nie trać serca, mamo droga, zostaje nam jeszcze jedna nadzieja, może dziś rano przyniosą nam dobrą odpowiedź.
— Od pana d’Orbigny?
— Tak jest. List twój, którego bruljon czytałam, był tak tkliwy, tak dobrze malował nasze nieszczęście, że się nad nami zlituje. Nie wiem czemu mi się tak zdaje, ale coś mi szepcze, że on nas nie opuści w nieszczęściu.
— Daj Boże, kochana Klaro, żeby się twoje przeczucia ziściły. Ale, gdyby i ta nadzieja zawiodła, przezwyciężę fałszywy wstyd i napiszę do księżnej de Lucenay.
— Do tej damy, o której pan Saint-Remy tak często nam wspominał, wychwalając jej dobre serce i szlachetny sposób myślenia?
— Tak jest, do córki księcia de Noirmont.
— Zapewne, mamo, pojmuję twoje ociąganie się, nie znasz jej wcale, kiedy przynajmniej nieboszczyk ojciec i wuj mój znali się z panem d’Orbigny.
— Nareszcie, gdyby i pani Lucenay nie mogła nam pomóc uciekłabym się do ostatniego środka. Nadzieja to słaba, ale czegożbym nie spróbowała? Syn pana Saint-Remy...
— Więc Saint-Remy ma syna? — zawołała Klara, przerywając matce. — Nigdy nie wspominał o nim, syn go ani razu nie odwiedził.
— Dla pewnych przyczyn, o których nie mogę ci mówić, pan Saint-Remy, opuściwszy Paryż około piętnastu lat temu, nie widział od tego czasu swojego syna.
— Piętnaście lat nie być u ojca? czy podobna?
— Tak jest, niestety! sama widzisz, że i to bywa na świecie. Otóż powiem ci, że syn ten gra wielką rolę w Paryżu, jest bardzo bogaty.
— Bogaty? a ojciec ubogi?
— Cały majątek syn dostał po matce.