Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/445

Ta strona została skorygowana.

Matka i córka patrzyły na siebie w bolesnem osłupieniu. Wtem stary Micou zastukał do drzwi i spytał:
— Pani, czy mogę wejść odebrać należność za list?
— Ach, prawda, tak dobre nowiny warte tyle, ile my wydajemy na swoje utrzymanie, — rzekła pani Fermont z gorzkim uśmiechem i zostawiając list na łóżku córki, poszła do starego kufra bez zamku, schyliła się i podniosła wieko.
— Wielki Boże! — krzyknęła z przerażeniem; — okradli nas! nic! nic nie zostało! — I jakby piorunem rażona oparła się o kufer.
— Co mówisz, mamo? worek z pieniędzmi!...
— Okradli panią! — zawołała Micou zuchwałym tonem — nieprawda! pani tylko udaje, żeby nie zapłacić.
Nieszczęśliwa matka była w rozpaczy. Nie mogła wyjść i zastawić córkę samą, obłożnie chorą, co chwila narażoną na powrót tłustego pijaka, który już zrana ją nastraszył; nie śmiała nadewszystko pójść ze skargą, usłyszawszy zuchwałe groźby starego Micou, który się znowu odezwał:
— To szachrajstwo i nic więcej; pani nie miała żadnego worka z pieniędzmi, tylko nie chce mi zapłacić za list; wszak tak? Dobrze, mnie wszystko jedno! kiedy wyjdziesz z domu, zedrę z ciebie twoją starą czarną chustkę; choć dosyć wytarta, przecież franka jeszcze za nią wezmę.
— Ach, panie — zawołała baronowa, zalewając się łzami, — na Boga cię zaklinam, miej litość nade mną, mała ta suma stanowiła całe mienie moje i córki mojej, kiedy nam ją ukradli, nic nam nie zostaje, nic, mówię ci nic, tylko umrzeć z głodu.
— I cóż, co pani się zrobiło? — zawołał Micou, widząc, że baronowa chwieje się na nogach, — bledniesz? dajże pokój! Panienko, mama mdleje, — dodał stary łotr, chwytając p. Femont, żeby nie upadła, bo nieszczę-