Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/462

Ta strona została skorygowana.

— Nie wierzysz mi, ojcze?
— ’Było albo zawcześnie, albo zapóźno — dodał starzec.
Florestan mniemał, że trzeba ożywić odgrywaną scenę niespodzianym efektem, wyjął z biurka flaszeczkę kryształową i stawiając ją na kominku, rzekł do ojca:
— U Włocha szarlatana kupiłem tę truciznę.
— Czy dla siebie? — spytał starzec ozięble.
Florestan zrozumiał pytanie. Na twarzy jego malowało się tym razem rzetelne oburzenie, bo mówił prawdę. Pewnego dnia napadła go ta przemijająca fantazja: ludzie tego rodzaju nie mają dość odwagi do odebrania sobie życia z zimną krwią i bez świadków, chociaż gotowi są narazić się na śmierć w pojedynku. Zawołał więc boleśnie:
— Spadłem bardzo nisko, ojcze, ale nie do tego! Dla siebie przeznaczyłem tę truciznę!
— Ale bałeś się — rzekł starzec.
— Wyznaję, ten środek ostateczny zdawał mi się zawczesny. Ratuj syna, ojcze, zbaw własne imię od wstydu. Przysięgam ci, że pojadę do Algieru, wstąpię do wojska i nie wrócę, póki nabytą sławą nie zgładzę mojego występku. Stanie mi męstwa albo, żeby się zastrzelić, albo, żeby zostać żołnierzem, bo nie chcę iść na galery.
Starzec wstał.
— Nie chcę, żeby imię moje było zhańbione — rzekł do Florestana.
— Ojcze, zbawco mój! — zawołał Florestan z zapałem i chciał się rzucić w objęcia hrabiego, ale ten zatrzymał go z lodowatą oziębłością.
— Daj mi pióro i papier.
Hrabia usiadł i napisał na kartce:
„Obowiązuję się zapłacić dziś wieczór, o dziesiątej godzinie 25,000 franków, które syn mój jest winien.

Hrabia de Saint-Remy“.