Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/463

Ta strona została skorygowana.

— Ach, ojcze! czemże w życiu...
— Tu na mnie czekaj — przerwał hrabia — o dziesiątej przyniosę pieniądze, niechaj i ten człowiek tu będzie.
— A pojutrze udam się do Algieru. Zobaczysz ojcze, czy umiem być wdzięczny i dotrzymać słowa.
— Nie jesteś mi wcale obowiązany, powiedziałem, że imię moje nie będzie więcej zhańbione i, powtarzam, nie będzie! — Starzec wziął laskę i poszedł ku drzwiom.
— Ojcze; podaj mi przynajmniej rękę — odezwał się Florestan błagalnym głosem.
— Tu, dziś wieczór, o dziesiątej — odrzekł hrabia i wyszedł, nie podawszy ręki synowi.
— Jestem zbawiony! zbawiany! — zawołał Florestan z radością, a po chwili namysłu dodał: Ile kosztowało mnie pracy rozczulić go!
Zadzwonił; Boyer wszedł.
— Powiedz, żeby zaprzęgli do kabrjoletu.
Wtem ktoś zapukał do drzwi.
Drugi kamerdyner wszedł i podał Florestanowi na srebrnej tacy list dosyć znacznej objętości, zapieczętowany czarną pieczęcią. Na znak pana, obaj służący oddalili się. Florestan, zostawszy sam, otworzył kopertę i znalazł w niej 25,000 franków w biletach bankowych, bez żadnego innego uwiadomienia.
— Teraz dopiero, — zawołał — teraz mogę powiedzieć, że dzisiaj dzień szczęśliwy! jestem zbawiony, zupełnie zbawiony. Biegnę do jubilera, a jednak nie, nie pójdę. Nie mogą mnie mieć w podejrzeniu i 25,000 franków warto sobie zostawić. Lecz skąd te pieniądze? nie znam ręki na adresie, obaczmy pieczątkę, tak, to od niej, od Klotyldy! Skąd się dowiedziała? I ani słowa, dziwna kobieta; Jak mi te pieniądze przyszły w porę! Dobra Klotylda! zawsze szlachetna jak królowa!
— Kabrjolet zaprzężony, — oznajmił Boyer.
— Saint-Remy skierował się ku drzwiom.