Pałac księżny de Lucenay był jednym z najpiękniejszych na przedmieściu Saint-Germain. O dziewiątej wieczorem otworzyła się wielka brama tego pałacu przed świetnym pojazdem, który, zatoczywszy koło na ogromnem podwórzu, zajechał przed ganek. Lokaj otworzył drzwiczki i z powozu wysiadł młody hrabia, de Saint-Remy.
Trudno opisać zdziwienie i oburzenie księżny, która mniemała, że stary hrabia powiedział synowi, że i ona wszystko słyszała.
— Kochana Klotyldo, jakżeś dobra! jak... Lecz nie był w stanie dokończyć.
Księżna nie ruszyła się z miejsca, ale jej wzrok dowodził takiej zabijającej pogardy, że hrabia umilkł, nie mógł ani słowa więcej wymówić, ani kroku postąpić.
— Cóż to znaczy, Klotyldo? nigdym cię nie widział piękniejszą, a jednak...
— To za wiele bezczelności! — zawołała księżna i cofnęła się z takim wstrętem, że hrabia znowu oniemiał.
Jeszcze raz jednak nabrał śmiałości i rzekł:
— Czy powiesz mi przynajmniej, Klotyldo, jaka jest przyczyna tej zmiany? Cóżem zrobił? W czem przewiniłem?
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/465
Ta strona została skorygowana.
XXII.
WIZYTA.