Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/466

Ta strona została skorygowana.

Księżna zmierzyła go od stóp do głowy, z taką pogardą, że Florestan, rumieniąc się z gniewu, zawołał:
— Wiem jak pani umiesz zrywać związki, czy i teraz sobie tego życzysz?
— Ostatni fałszywy weksel już wykupiony? ocalony honor imienia? To dobrze. Teraz odejdź.
— Ach! wierzaj mi...
— Żałuję tych pieniędzy: mogły przynieść ulgę tylu uczciwym ludziom, pogrążonym w nieszczęściu, lecz musiałam to zrobić przez wzgląd na czcigodnego starca, twego ojca.
— Pani! — zawołał Florestan rozjątrzony.
Lecz wtem znowu drzwi się otworzyły i lokaj oznajmił: Książę Montbrison.
Książę miał lat szesnaście. Był ładny jak panienka, ledwie zaczął zarastać. Florestan był dość zuchwały, albo dość słaby, że mimo przybycia gościa nie oddalił się.
— Jakżeś grzeczny, panie Konradzie, że dziś pamiętałeś o mnie, — rzekła pani de Lucenay uprzejmie do młodego księcia, wyciągając ku niemu rękę.
— Nie jest zasługą wykonywać obowiązki miłe, rozkoszne, kuzynko.
Florestan nie posiadał się z wściekłości. Widział, że księżna w jego obecności zastawia sidła na młodego księcia Montbrison. Mylił się jednak; pani de Lucenay dla młodego krewnego swojego miała tylko uczucie prawdziwie macierzyńskiego przywiązania. Florestan postanowił walczyć z panią de Lucenay, i, jeżeliby trzeba, naradzić się z księciem Montbrison, który, oczarowany uprzejmością pięknej kuzynki, zapomniał nawet powitać hrabiego.
— Witam, mości książę, — rzekł Florestan do Konrada, biorąc go za rękę — wybacz, żem cię nie spostrzegł. Dlatego właśnie wobec księżny zrobię ci propozycję odjeżdżam do Gerolstein i radbym sprzedać cały swój