Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/468

Ta strona została skorygowana.

— Zdaje mi się, ojcze, że ktoś zamknął na klucz drzwi gabinetu.
— Tak jest, zamknąłem.
— Ty, ojcze, na co?
— Zaraz powiem.
Starzec stanął przed drzwiczkami, prowadzącemi na ukryte schodki, aby przeciąć synowi i tę drogę. Florestan uważniej zaczął wpatrywać się w ponurą twarz ojca, śledził wszystkie jego ruchy i ogarnął go mimowolny niepokój.
— Jesteś straconym człowiekiem — zaczął hrabia ponuro. — Wypędzony z towarzystwa, w którem dotąd żyłeś, zostałbyś wkrótce zbrodniarzem takim, jak są nędznicy, między których będziesz wtrącony, byłbyś złodziejem, bez żadnej wątpliwości, a w razie potrzeby, zbójcą.
— Zbójcą! ja?
— Tak, zbójcą, gdyż jesteś nędznym tchórzem.
— Dowiodłem w niejednym pojedynku...
— Mówię ci, że jesteś tchórz! przeniosłeś dobrowolnie hańbę nad śmierć, przyjdzie dzień, kiedy będziesz wolał zamordować człowieka, niż narazić się na odkrycie zbrodni. Trzeba przeto raz już z sobą skończyć!
— Jakto, ojcze, skończyć? Co to znaczy? — zapytał Florestan, coraz więcej przerażany.
Wtem zastukano do drzwi. Florestan chciał pójść otworzyć, aby skończyć straszną dla siebie scenę, ale ojciec zatrzymał go.
— Kto tam? — zapytał starzec.
— W imię prawa! proszę otworzyć!
— Więc to fałszerstwo nie było ostatnie? — zapytał hrabia Florestana, przebijając go wzrokiem.
— Ostatnie! ostatnie! przysięgam! — zawołał Florestan, szamocząc się w ręku ojca.
— Otwórzcie! — powtórzył głos za drzwiami.
— Czego chcecie? — zapytał hrabia.
— Jestem komisarzem policji tego cyrkułu, przycho-