Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/484

Ta strona została skorygowana.

czliwy opór rozkazom matki. Wdowa, spokojna, milcząca jak zawsze, wskazała Mikołajowi otwarte drzwi piwnicy i dała mu znak, żeby tam zamknął Franciszka.
— Nie zamkniecie mnie tam! — wołało dziecię, a oczy iskrzyły mu się jak dzikiemu kotowi. — Chcecie mnie tam z Amandyną umorzyć głodem, jak naszego brata, Marcjala.
— Mamo, na miłość boską, zostaw nas, jak wczoraj w izbie ma górze, — błagała Amandyna, składając ręce.
Mikołaj, równie nikczemny jak okrutny, bał się toporka i nie śmiał się zbliżyć. Wdowa, rozgniewana wahaniem się syna, popchnęła go za ramię ku Franciszkowi, lecz Mikołaj cofnął się, wołając:
— Jeśli mnie zrani, co ja pocznę? Wiesz przecie, matko, że za chwilę będę potrzebował rąk, a jeszcze czuję ból w ramieniu od uderzenia Marcjala.
Wtem Mikołaj spostrzegł na stołku kołdrę wełnianą, schwycił ją, rozwinął i zręcznie zarzucił na głowę Franciszka. Chłopczyk, mimo usiłowań, nie mógł się z niej zaraz wydobyć i Mikołaj przy pomocy matki zaniósł go do piwnicy.
Amandyna ciągle klęczała na środku izby, lecz kiedy zobaczyła brata w piwnicy, wstała prędko i mimo bojaźni, sama za nim poszła. Zamknięto za nią drzwi na dwa spusty.
— To wina Marcjala, że dzieci nas nienawidzą! — zawołał Mikołaj.
— Od dziś rana nic już nie słychać w jego pokoju — rzekła wdowa zamyślona i zadrżała — nic...
A po chwili milczenia, jakby chcąc uniknąć przykrej myśli, zapytała nagle:
— Czy Puhaczka tu przychodziła, kiedym ja była w Asnieres?
— Była tu.
— Czemuż nie została, żeby razem z nami iść do Czerwonego Janka? Niebardzo jej ufam.
— Wy, matko, nikomu nie ufacie, dziś Puhaczce, wczoraj Czerwonemu Jankowi. Puhaczka tu nie została, bo