— Pan odesłałeś powóz... a moja gospodyni?... Muszę dziś wieczór do niej wrócić, inaczej posądziłaby mnie o kradzież...
— Przebacz mi, moje dziecię, żem ci wcześniej nie powiedział, że już nic nikomu nie jesteś winna; zrzuć te brudne suknie... Dobra pani George da ci inne...
— Jakto, już nie wrócę do Paryża?... Pani mi pozwoli zostać?... Nie... to za wiele szczęścia.
— Szczęścia nigdy nie może być za wiele.
— Ach! nie zwódź mnie, panie Rudolfie!
— Wiesz mi, moje dziecię, — odpowiedział Rudolf z uczuciem i powagą, — tak jest... jeżeli chcesz, od dziś dnia możesz przy pani George prowadzić to spokojne życie, o którem marzyłaś.
Gualeza załamała ręce; zdziwienie, radość, wdzięczność malowały się na jej twarzy.
— Kto pan jesteś, panie Rudolfie? musisz być chyba aniołem, — zawołała ze łzami.
— Moje dziecię, — odpowiedział Rudolf ze smutnym uśmiechem, — dużo cierpiałem i dlatego cierpiący mają we mnie opiekuna... Marjo! tak, zachowaj to imię... idź teraz z panią George. Przed odjazdem pomówię jeszcze z tobą, a potem odjadę szczęśliwy twojem szczęściem.
Marja, niezdolna przemówić, zbliżyła się do Rudolfa i z wdziękiem przycisnąwszy do ust jego rękę, odeszła z panią George.
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/52
Ta strona została skorygowana.