Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/524

Ta strona została skorygowana.

szy, myślę, że może śpi i zlekka dotknąłem go po ramieniu. Podskoczył, jakby go djabeł ukąsił, okulary spadły mu z oczu i widzę w oczach jego... nigdy nie uwierzycie! Łzy...
— Bredzisz, bracie.
— Tak jest, płakał i strasznie się rozdąsał, żem go zaszedł w takim stanie i krzyknął: Precz stąd! precz! — Ależ panie. Czekają klijenci. — Nie mam czasu, niech idą do djabła i pan z nimi! Wstał, żeby mnie za drzwi wypchnąć.
Tu przerwało rozmowę przybycie starszego dependenta, wszyscy powitali go wyrzutami, że im dał tak długo czekać.
— Ach panowie — odpowiedział im — nie moja wina, dalibóg, zdaje mi się, że notarjusz zwarjował.
— Skądże takie przypuszczenie?
— Najprzód trzeba wam wiedzieć, że pan Ferrand co noc przechadza się po ogrodzie mimo niepogody, zimna...
— Może jest lunatykiem?
— Nie wiem. Ale posłuchajcie mojej historji. Właśnie przed kwadransem szedłem do jego gabinetu, żeby podpisał niektóre papiery; gdy biorę za klamkę, słyszę, że w gabinecie mówią, staję i nadstawiam ucha, zdaje mi się, że słyszę głuchy krzyk, jęki tłumione, otwieram drzwi i co widzę? pan Ferrand klęczy na ziemi. Klęczał przy krześle, głowę zakrył rękoma, jęczał niekiedy, to znowu cicho wołał: Mój Boże, mój Boże! jak człowiek w rozpaczy. Nie wiedziałem, czy zostać, czy pójść, gdy nagle wstał i odwrócił się do mnie, w zębach trzymał starą chustkę, którą gryzł, okulary zostały na krześle. On popatrzył zrazu na mnie jak w obłąkaniu, potem rzucił mi się na szyję i zawołał: Ach, jestem bardzo nieszczęśliwy! Widząc, że mnie oczywiście bierze za kogo innego, odstąpiłem i mówię: Uspokój się pan, uspokój się, to ja. Popatrzył jak obłąkany, nareszcie poznał mnie, strasznie zmarszczył brwi i zawołał żywo: Czy dawno tu jesteś? czy nie mogę ani na