Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/538

Ta strona została skorygowana.

— I bardzo, ojcze Micou, i bardzo, a jestem pewny, że wkrótce znowu będę miał powód być kontent z ciebie.
— Bodaj mnie djabli wcięli, czy ja mam obowiązek karmić cię łakociami?
— Nie będę milczał, powiem sędziemu. „Wyobraź pan sobie, że stary Micou....“
— Dobrze już, dobrze, — przerwał starzec z obawą i gniewem, — zgoda między nami, przyniosę więcej.
— No tak być powinno, nie zapominajcież zanieść kawy matce mojej i Tykwie do św. Łazarza, dotąd pijały co rano kawę, nie obeszłyby się bez niej.
— Czy mnie chcesz zgubić, hultaju?
— Zaczekaj, ale, ale zapomniałem ci powiedzieć, żebyś mi przyniósł dwie pary ciepłych wełnianych skarpetek, wszak nie chiąłbyś żebym się przeziębił?
— Chciałbym, żebyś zdechł!
— Dziękuję, wcale mi nie spieszno, dobrze mi się tu dzieje, wszyscy mnie szanują, odkąd się dowiedzieli, że ojciec mój poszedł pod gilotynę. Tu nie lubią uczciwych ludzi. Właśnie teraz u nas siedzi jakiś Germain, młody chłopak, nie gada z nami, udaje dumnego. Niechaj się strzeże!
— Germain? jeżeli ten sam, o którym mi mówili, to kulawy grubas ma ząb na niego.
— Ten sam, słyszałem, że na prowincji uciekł od towarzyszów, którym mógł dopomóc w dobrym interesie. Ale... ale... kupże mi nową furażerkę z szkockiego aksamitu, w tej już pokazać się nie mogę.
Micou, zastanowiwszy się, że jest na jego łasce, odrzekł.
— Dam wreszcie furażerkę, ale pamiętaj, nie żądaj niczego więcej, bo nie dostaniesz, niechaj się dzieje co chce. I wyszedł rozgniewany.
W tejże chwili weszła Rigoletta. Dozorca, stary wysłużony żołnierz, powitał ją uprzejmie, bo już ją znał dobrze.
— Pan Germain zdrów. Jednak codzień smutniejszy.