Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/54

Ta strona została skorygowana.

mawszy tu schronienie, z wdzięcznością pocałowała mnie w rękę?... Ale to niedość; szczęście to długo potrwa...
— O! pani George, to szlachetna, cnotliwa kobieta; nikt nad nią nie jest godniejszy dobrodziejstwa... Lecz ta nowa wychowanka... Co tam... nie mówmy o tem...
— Murf! — zawołał Rudolf z coraz większym gniewem, — wiesz, że lubię otwartość. Jeżeli obchodzę się z tobą poufale, to jedynie pod warunkiem zupełnej szczerości. Mów, coś chciał powiedzieć. Mów mi, w tej chwili.
— Mości książę! mam pięćdziesiąt lat i jestem szlachcicem; nie wypadałoby tak do mnie mówić.
— Milcz!
— Książę! zmuszasz mnie do przypomnienia zasług!
— Twoje zasługi? Alboż ci nie płacę za nic?
Murf zaczerwienił się ze wstydu; lecz nagle, spojrzawszy z wyrazem boleści i oburzenia na twarz Rudolfa, wykrzywianą wyrazem pogardy, stłumił westchnienie, popatrzył na niego prawie z litością i rzekł:
— Książę, przyjdź do siebie! straciłeś przytomność!...
— Jak śmiesz!...
Murf cofnął się i rzekł żywo, jakby mimowoli:
— Książę! przypomnij sobie dzień 13 stycznia.
Słowa te cudowny skutek wywarły na Rudolfa, spojrzał w oczy Murfowi, schylił głowę i po chwili milczenia wymówił zmienionym głosem:
— O! ty jesteś okrutny!... sądziłem jednak... lecz ty jeszcze pamiętasz...
Nie mógł dokończyć, głos zamarł mu w piersiach, upadł na kamienną ławkę i zakrył twarz rękoma.
— Panie, — zawołał Murf w rozpaczy, — mój dobry panie, daruj mi, daruj twemu staremu Murfowi. Ale doprowadziłeś mnie do ostateczności... Przez litość daruj mi, żem ci przypomniał ten nieszczęsny dzień.
— Dość, dość, stary przyjacielu; dziękuję ci; jednem słowem położyłeś granicę moim zapędom. Lecz cicho!... pani George z Marją nadchodzą...