Po odejściu Pique-Vinaigra wszedł za kratę inny więzień, mający lat około trzydziestu, rudy, o twarzy pełnej, czerwonej, wesołej, niskiego wzrostu i bardzo otyły. Miał na sobie wygodny watowany surdut, futrzane pantofle, przy łańcuszku od zegarka wisiało mnóstwo pieczątek, na palcach nosił dosyć kosztowne pierścionki; był to pan Boulard, komornik; używał go zwykle pan Petit-Jean, o którym już wiemy, że go notarjusz Ferrand podstawiał na swojem miejscu, w interesach mniej uczciwych.
— Dzień dobry, mój panie Bourdin! — rzekł komornik do sługi sądowego; byłem pewny, że stawisz się na moje wezwanie.
— Jakżebym mógł nie stawić się, generale? — odpowiedział Bourdin, dając pół-żartem, pół serjo ten tytuł wojskowy człowiekowi, który go często używał do swoich posług.
— Rad widzę — mówił dalej Boulard — że nie odstępujesz mnie w nieszczęściu. Już zaczynałem wątpić o tobie, bo pisałem do ciebie przed trzema dniami, a nie pokazałeś się.
— Niepodobna mi było znaleźć chwili czasu. Obaj z Malicornem o mało nie zamęczyliśmy się, ścigając hrabiego Florestana de Saint-Remy. Czy wiesz? teraz służy mu już wyższy tytuł.
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/543
Ta strona została skorygowana.
XXXVI.
PAN BOULARD.