Dzięki staraniom parni George, Marja zmieniła się do niepoznania. Rudolf nie powiedział jej, jak pięknie wygląda w nowym stroju; czuł całą uroczystość tej chwili w życiu Marji.
— Moja córka przychodzi dziękować panu, — rzekła pani George, przedstawiając Marję Rudolfowi.
— Dziękuję pani w jej imieniu; godna jest tkliwych pani względów i zawsze będzie na nie zasługiwać.
— Panie Rudolfie, — odrzekła Marja drżącym głosem, — pojmujesz dobrze, że nie umiem ci wyrazić, co czuję...
— Twoje wzruszenie dosyć mi powiada...
— Wie ona dobrze, że jej teraźniejsze szczęście pochodzi od Boga, — rzekła pani George. — Skoro weszła do mego pokoju, padła na kolana przed krzyżem.
— Bo teraz, dzięki panu Rudolfowi, będę mogła modlić się, — odpowiedziała Marja, spojrzawszy na swojego dobroczyńcę.
Murf odwrócił się; jako prawdziwy Anglik, nie chciał dać poznać, jak głęboko rozrzewniły go te proste słowa Marji.
— Mój przyjaciel Murf oprowadzi cię po folwarku. Za chwilę i my przyjdziemy do was. Murf! Cóż to, nie słyszysz? — rzekł Rudolf.
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/55
Ta strona została skorygowana.
XIV.
POŻEGNANIE.