Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/551

Ta strona została skorygowana.

sypiam. Twoja twarz smutna i luba wszędzie mi towarzyszy. Otóż teraz, kiedy wiesz, że cię kocham jak przyjaciela, jak kochanka, jak męża, czy jeszcze powiesz, że to litość?
Szlachetne wahanie się Germaina ustąpiło na chwilę przed tak prostem i serdecznem wyznaniem.
— Kochasz mnie! — zawołał, — wierzę ci, twój głos, twoje oko, wszystko mnie przekonywa. Ale jestem więźniem, ale jestem oskarżony o kradzież, ale będę skazany na karę, może hańbiącą, a przyjąłbym twą szlachetną ofiarę! korzystałbym z twego szlachetnego uniesienia? O nie, nie, takiej podłości się nie dopuszczę! Ja, co mogę być skazany na kilkoletnie więzienie.
— I cóż stąd? Zobaczą, żem uczciwa dziewczyna i dadzą nam ślub w kaplicy więzienia.
— Może mnie wyślą, gdzie daleko z Paryża.
— Zostawszy twoją żoną pójdę za tobą, zamieszkam w mieście, gdzie ty będziesz.
— Ale będę zhańbiony w oczach świata!
— Wszak kochasz mnie nadewszystko.
— Ale świat ciebie potępi za taki wybór.
— Ty dla mnie, ja dla ciebie jesteśmy światem.
— Nakoniec, gdy wyjdę z więzienia, będę biedny, może nie znajdę nigdzie zarobku...
— A jeślim cię przekonać nie mogła, jeśli odrzucasz szczerą ofiarę serca biednej dziewczyny...
Germain przerwał jej z namiętnem uniesieniem:
— Przyjmuję! — zawołał, — przyjmuję! Są ofiary, których odrzucać niepodobna.
— Więc przyjmujesz? nie cofniesz słowa?
— Nigdy! nigdy! moja przyjaciółko, moja żono!... wraca mi odwaga, nie wątpię już o sobie, widzę, że byłem w błędzie.
— O! Germainie, jakżeś piękny, kiedy tak mówisz, uspokajasz mnie... Teraz daj słowo, że pod tarczą mojej miłości nie będziesz się już lękał mówić z tymi ludź-