Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/56

Ta strona została skorygowana.

Poczciwy anglik stał obrócony do ściany i niby z hałasem nos ucierał. Oddalił się tak szybko, że Marja prawie biec za mim musiała.
— Cóż pani myślisz o Marji? — zapytał Rudolf.
— Bardzo mi się podobała i już ją serdecznie polubiłam. Kiedy zapytałam, czy nie chciałby wiedzieć, kim jest jej tajemniczy opiekun, odpowiedziała mi z cudną prostotą: Wiem; mój dobroczyńca!
— Będziesz ją więc pani kochać?
— O! będę, tak się nią zajmę, jakbym się nim zajmowała, — odpowiedziała pani George rozdzierającym głosem.
Rudolf wziął ją za rękę i rzekł:
— Dotąd niceśmy nie odkryli, ale miejmy nadzieję...
Pani George smutnie wstrząsnęła głową.
— Mój syn miałby dziś dwadzieścia lat.
— Chodziłem wczoraj szukać człowieka, zwanego Czerwonym Jankiem! on ma mieć wiadomość o synu pani, nie zastałem go w domu. Wychodząc od niego, spotkałem nieszczęśliwą Marję. Oddawna już wybierałem się w tamtę stronę miasta, pewny że potrafię wyrwać kilka dusz ze szponów szatana... lubię wydzierać mu smaczne kąski. A nie miałaś pani żadnej wiadomości z Tulonu?
— Żadnej.
— Tem lepiej!... zapewne utonął w czasie ucieczki. Bo inaczej... zbyt jest znany, żeby zdołał się ukrywać od sześciu miesięcy, jak uszedł z gal... Nie mógł domówić; lecz pani George z obłąkaniem prawie zawołała:
— Dokończ pan: „z galer!...“ Ojciec mego syna! Ach! jeżeli syn mój żyje i nie zmienił nazwiska, co za hańba! Czasem strach mnie zdejmie. Wyobrażam sobie, że udało się memu mężowi zbiec z Rochefort, że mnie szuka, że mnie chce zabić, jak zabił może naszego syna.
— Nie pojmuję, na co brał z sobą syna, kiedy przed piętnastu laty zamierzał uciec zagranicę. Dziecię mogło mu tylko być przeszkodą.