Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/564

Ta strona została skorygowana.

— Pojmuję że się pan z niej cieszysz, — odparł Pique-Vinaigre, — bo miejsce pańskie nie będzie między mami. Ale uważaj pan, tamci patrzą na nas i dziwią się, że tak długo rozmawiamy. Miej się na ostrożności.
— Dziękuję ci, mój poczciwcze, będę ostrożny, — rzekł Germain i rozeszli się.
Pique-Vinaigre, lubo znał niechęć więźniów ku Germainowi, nie wiedział jednak o nowym ich planie.
— A! rozmawiałeś tedy z Germainem — zapytał Szkielet, wpatrując się w bajarza.
— Tak jest, Ale jakiż to głupi człowiek! jaki głupi! gadali mi, że on nas tu szpieguje, ale gdzie tam!
— Czy tak ci się zdaje? — rzekł Szkielet, wymieniając znaczące spojrzenie z Mikołajem i Barbillonem.
— Pewien tego jestem! Zresztą niedługo poszpieguje dadzą mu osobną celę.
— Kiedy? — zawołał Szkielet.
— Jutro zrana.
— Więc widzisz, — szepnął Szkielet Mikołajowi, — że trzeba go zabić bez straty czasu; nie śpi w mojej sali; jutro będzie późno.
— Tak, — rzekł Mikołaj, odpowiadając niby Szkieletowi, — mnie się zdaje, że on nami pogardza.
— Przeciwnie, moi kochani, — odparł Pique-Vinaigre; — on nie śmie z wami się bratać, w porównaniu z wami ma siebie za ostatniego z ostatnich. Czy wiecie, co mi teraz mówił? Powiedział mi: Szczęśliwy jesteś, mój Pique-Vinaigre, że możesz rozmawiać z człowiekiem tak niepospolitym jakim jest Szkielet, zupełnie jak z człowiekiem sobie równym; chciałbym bardzo poznać się z nim, ale wzbiera we mnie takie uszanowanie, że gdybym widział przed sobą prefekta, policji, nietylebym się zmieszał.
— Istotnie ci to powiedział? — zapytał Szkielet udając, że bardzo mu pochlebia mniemane poważanie. Więc zgoda między nami. Barbillon chciał z nim szukać zaczepki, lepiej zrobi, że da mu pokój.