Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

— Alboż nie powiedział mi w więzieniu, po przytrzymaniu na granicy: „Wziąłem syna, bo go kochasz, bo będziesz mi dla niego przysyłać pieniądze, a ode mnie zależeć będzie dać mu je, lub nie. Jest w dobrem ręku; na ciebie spadnie hańba syna, jak już spadła hańba męża“.
W miesiąc potem skazano go na dożywotnie więzienie na galerach. I darmo błagałam, nie chciał mi wskazać, gdzie jest mój syn.
— Czy nie miał żadnych szczególnych znaków, po którychby go można poznać?
— Włożyłam mu na szyję niebieski krzyżyk, na srebrnym łańcuszku; matka moja nosiła go i kazała mi nie rozstawać się z nim nigdy...
— Co to za szkoda, żem wcześniej nie poznał pani może potrafiłbym oszczędzić ci wielu cierpień.
— Czy i tak nie obsypałeś mnie dobrodziejstwami?
— Jakiemi? Kupiłem ten folwark i dzięki twoim staraniom i skrzętności przynosi mi rocznie...
— Przynosi panu? — przerwała pani George — przecież dzierżawę oddaję księdzu Laporte, a on ją podług pańskiej woli rozdaje na jałmużny.
— Wszakże i to piękny dochód... Czy uwiadomiłaś pani księdza Laporte o mojem przybyciu? Wszak odebrał mój list?
W tej chwili służący oznajmił, że ksiądz proboszcz Laporte czeka w sali.
Przy samym domu Rudolf i pani George spotkali się z powracającymi Murfem i Marją. Poczciwy Anglik prawie z wstydem zbliżył się do Rudolfa i szepnął mu:
— Ta dziewczyna mnie oczarowała...
Rudolf uśmiechnął się. Murf odszedł dla przyśpieszenia przygotowań do wyjazdu, a Rudolf, Marja i pani George weszli do małej salki. Podłoga zasłana była dywanem, suty ogień palił się na kominku.
Ksiądz Laporte, osiemdziesięcioletni starzec, siedział przy kominku. Na twarzy szanownego starca, od czter-