Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/585

Ta strona została skorygowana.

— Gdzie mój zbawca? — zapytał dozorcy, który go ocucił.
— W gabinecie dyrektora.
— Jużbym nie żył, panie; o, powiedz, kto on jest?
— Nazywają go Szurynerem; kiedyś był na galerach.
— Nowe jego przewinienie zapewne nie jest ważne?
— Owszem, bardzo ważne; kradzież, dopełniona nocą w zamkniętym domu; zapwne toż samo dostanie mu się co Pique-Vinaigroiwi: piętnaście do dwudziestu lat ciężkich robót.
— Ach, to okropne! A jednak człowiek ten nie znając mnie, stanął w mojej obronie. Tyle odwagi. Zabiliby mnie, gdyby nie jego postępek!
— Jutro będziesz pan miał osobną celę i niczego już odtąd obawiać się nie masz powodu.
— Chciałbym podziękować memu zbawcy.
— Cyt! właśnie wychodzi od dyrektora. W każdym razie otrzyma niejaką nagrodę za to, co dla pana uczynił, ani wątpię, że go wyznaczą kapitanem Lwiej Jaskini zamiast Szkieleta, który odtąd będzie trzymany w ścisłem zamknięciu.
W chwili po oddaleniu się dozorcy, Szuryner wszedł, twarz jego jaśniała radością.
— Do pioruna! — zawołał — jakżem rad, że pana uratowałem! — I podał rękę Germainowi.
Ten, powodowany mimowolnym wstrętem, cofnął się nieco, zamiast ująć wyciągniętą rękę Szurynera, natychmiast jednak chciał wynagrodzić to pierwsze nieopatrzne poruszenie. Ale Szuryner dostrzegł je i rzekł z gorzką radością:
— A! zapomniałem, przepraszam pana.
— Ja winienem przeprosić, — zawołał Germain — czyliż nie jestem również więźniem. Powinienem pamiętać jedynie o wyświadczonej usłudze, uratowałeś mi życie, daj rękę!
— Dziękuję, teraz już nie trzeba, w pierwszym mo-