Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/587

Ta strona została skorygowana.

— Lecz któż on jest?
— Pan Rudolf opiekuje się panem. Choć ja mówię pan Rudolf, powinienbym mówić książę Rudolf, bo on jest księciem.
— Mylisz się, ja nie znam żadnego księcia.
— Może być, ale on pana zna, już to taki zwykły sposób jego postępowania. Skoro się dowie, że jakiś poczciwy człowiek jest w biedzie, wnet daje mu pomoc niespodzianie.
— Doprawdy nie pojmuję tego wszystkiego.
— Wyobraź pan sobie, że dobroczyńca, przed niejakim czasem, w nagrodę niby jakiejś tam mojej usługi, dał mi możność zbogacenia się i posłał mnie do Algieru. Lecz ja, skoro się rozstałem z nim, zacząłem tęsknić, zgłupiałem, jak pies, co pana zgubił, bo widzisz, pan Rudolf zrobił ze mnie człowieka, powiedziawszy mi dwa słowa.
— Jakieżto słowa?
— Powiedział mi, że mam jeszcze serce i honor, chociaż byłem ma galerach, nie za kradzież, gorzej bo za zabójstwo. Dwoma słowami wydźwignął mnie i otworzył mi oczy. Wtenczas przysiągłem sobie, że odtąd zawsze, na każdym kroku postąpię jak człowiek, mający serce i honor.
Szuryner nie spostrzegł zdziwienia Germaina i mówił dalej:
— Powiadam panu, że przywiązałem się do pana Rudolfa, jak pies, za to, że mnie wywyższył we własnem przekonaniu. Kiedy trzeba było wsiąść na okręt, opuścić Francję, przedzielić się morzem od pana Rudolfa, odwagi mi zabrakło. Wróciłem do Paryża. Idę do jego przyjaciela, pana Murfa. Ten, obaczywszy mnie, łaskawie przyjął i powiedział mi, że pan Rudolf natychmiast chce mnie widzieć. Panie! kiedym go zobaczył, rozpłakałem się i słowa wydobyć nie mogłem. Pan Rudolf spytał mnie z dobrocią: — Więc znowu powróciłeś, mój chłopcze? — Tak jest, racz mi pan wybaczyć, jeżelim zbłą-