Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/593

Ta strona została skorygowana.

— Nie widzę w sobie żadnej różnicy, — odparł notarjusz — febra mnie nie odstępuje, bezsenność mnie zabija. Niech się dzieje wola Boża!
— Sam pan widzisz, mości księżę — dodał Polidori, — jak mój przyjaciel zdaje się na wolę niebios, dobre uczynki sprawiają mu niejaką ulgę w jego cierpieniach.
— Nie zasługuję na pochwały i proszę mnie od nich uwolnić, — przerwał notarjusz, z trudnością powściągając wybuch nienawiści — jestem tylko grzesznikiem.
— Wszyscyśmy grzeszni, — odpowiedział ksiądz ze słodyczą, — ale nie wszyscy, drogi przyjacielu, odznaczają się taką, jak ty dobroczynnością. Czy ciągle trwasz w postanowieniu sprzedania swego urzędu, żeby mieć więcej czasu na dobre uczynki?
— Jużem go onegdaj sprzedał, mości księże, i odebrałem umówioną cenę; sumę tę przeznaczam na zakład, o którym panu wspomniałem, i dla którego przygotowałem już przepisy.
— Ach, przyjacielu! — zawołał kapłan ze zdziwieniem, — ileż czynisz dobrego i z jaką skromnością! Powtarzam, że ludzie tobie podobni są arcyrzadcy.
— Tak jest, — wtrącił Polidori, — bo rzadko, który łączy, jak mój Jakób, bogactwa z dobrocią, rozum z dobroczynnością.
Notarjusz znowu zatrząsł się kanwulsyjnie, ale się uspokoił. Człowiek, przenikliwszy od księdza, dostrzegłby tajoną wściekłość w głosie Ferranda; bo nie potrzeba chyba mówić czytelnikowi, że wola obca — wola Rudolfa — zmuszała notarjusza mówić i działać wbrew prawdziwemu jego charakterowi.
— Niestety! — mówił dalej Polidori — drogi nasz Ferrand niedosyć pielęgnuje swoje nieocenione zdrowie. Racz mu powiedzieć, mości książę, razem ze mną, że ma obowiązek, powinność, ochraniać się.
— Dosyć!... dosyć!... bąknął głucho notarjusz, — nie zniosę dłużej tych śmiesznych pochwał.