Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/594

Ta strona została skorygowana.

— Jakóbie, ode mnie, czy chcesz czy nie chcesz, wszystko przyjąć musisz, — rzekł Polidori. — Możeś pan uważał, mości księże, że pierwsze symptomaty nerwowej choroby Jakóba okazały się wkrótce po gorszącem zdarzeniu z Ludwiką Morel?
Ferrand zadrżał.
— Więc pan wiesz o zbrodni tej nieszczęśliwej dziewczyny? — zapytał ksiądz.
— Tak jest. Jakób wszystko mi opowiedział jak przyjacielowi; według niego, nerwowe wstrząśnienie, na które cierpi, pochodzi od zgrozy, jaką go przejęła zbrodnia Ludwiki...
— A pani Seraphin? — przerwał ksiądz — dowiedziałem się o jej nieszczęsnym zgonie i podzielam smutek pana Ferranda.
— Mości księże... proszę... nie wspominaj o mnie.
— A któż twoje cnoty oceni i słusznie pochwali?... czy ty sam? — przerwał Polidori z pozorną tkliwością. — I cóż dopiero powiesz, mości księżę, gdy się dowiesz, co uczynił dla ostatniej sługi swojej, Cecylji...
Notarjusz krzyknął:
— Milcz!... milcz!... ani słowa! Zakazuję ci!
— Uspokójże się, — rzekł ksiądz z dobrotliwą powagą.
— Więc wszystko opowiem, chociaż skromność jego na to się oburzy, — rzekł Polidori z uśmiechem.
Ferrand zamilkł, zasłoniwszy twarz rękoma.
— Tak mnie głowa boli... — ocierał zimny pot z czoła.
Polidori roześmiał się i rzekł:
— Chciej uważać, mości księżę, że Jakób zawsze jest w takim stanie, gdy idzie o wyjawienie jakiego dobrego uczynku, który dokonał w skrytości; onby rad, żeby nikt o nich nie wiedział... ale ja na to nie zezwolę i muszę oddać mu sprawiedliwość. Wróćmy tedy do Cecylji. Jakób dał jej ojcowskie błogosławieństwo i odesłał do