Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/596

Ta strona została skorygowana.

czę, dostateczny dla zapewnienia Morelowi, a po jego śmierci jego żonie i dzieciom, pensji dożywotniej 2.000 franków rocznie.
— Przyjmuję chętnie to nowe zlecenie, — rzekł ksiądz.
— Teraz zaś, mości księże, — dodał Polidori — zobaczysz jak wiele zrobił dla ludzkości nasz Jakób, ustanawiając zakład dobroczynny, o którym już mówiliśmy, przeczytam panu jego plan.
— Sam go wyłuszczę, — przerwał Ferrand, nie mogąc dłużej znieść ironicznych pochwał Polidoriego, — zastanowiłem się, że byłoby dowodem próżności nadać temu zakładowi moje imię.
— O! to zbyteczna pokora! — zawołał ksiądz.
— Wolę jednak, mości księżę, aby o mojem imieniu nie wiedziano, postanowienie moje w tym względzie jest stanowcze. Spodziewam się więc, że raczysz zastąpić mnie i z zachowaniem największej tajemnicy, dopełnić ostatnich formalności i wybrać osoby, mające zarządzać zakładem.
— A teraz Jakób przeczyta panu ostateczny plan.
Polidori, oddawna wspólnik Jakóba Ferrand, znał zbrodnie, znał tajne myśli tego nędznika, i nie mógł się wstrzymać od uśmiechu, widząc notarjusza zniewolonego czytać następujący plan, ułożony przez Rudolfa:
„Projekt banku dla rzemieślników pozbawianych pracy. Miłujcie się społecznie, powiedział Chrystus Pan Słowa te zawierają zaród wszystkich obowiązków, wszystkich cnót, wszelkiej dobroczynności, one przewodniczyły fundatorowi banku. Ograniczony w środkach, fundator pragnął, aby możliwie najwlększa liczba miała udział w ofiarowanej przezeń pomocy i w tym celu udaje się do rzemieślników uczciwych, pracowitych i obarczonych familją, których brak roboty częstokroć przywodzi do ostateczności. Na rękojmię udzielanych z zakładu pożyczek, fundator żąda tylko zobowiązania się dłużnika pod sło-