Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/600

Ta strona została skorygowana.
XLIIII.
WSPÓLNICY.

Zaledwie ksiądz się oddalił, Ferrand wyrzucił okropne przekleństwo.
— O piekło! — krzyknął piorunującym głosem, — cały mój majątek pochłonięty przez te głupie dobre uczynki! Ja, co gardzę ludźmi, com ich całe życie grabił i oszukiwał, ja muszę fundować zakłady dobroczynne, zniewolony piekielnemi środkami. Ten twój pan jest czartem, djabłem? — zawołał wściekle, stając nagle przed Polidorim.
— Nie mam pana, odpowiedział Włoch spokojnie, — ja, równie jak ty, mam sędziego.
— Jak głupiec być posłusznym najmniejszym skinieniom tego człowieka! — odezwał się znowu Ferrand ze zdwojoną wściekłością. — I zawsze żyć pod tym przymusem, zawsze!
— Albo... pójść na rusztowanie, — wtrącił Polidori.
— O! nie mieć możności uwolnić się od tej piekielnej władzy. Wszak więcej niż miljon poświęciłem, zostaje mi ledwie sto tysięcy franków. Czego dalej mogą chcieć ode mnie?
— Jeszcze nie koniec, Rudolf wie, że wycisnąłeś znaczną sumę na hrabiem Saint-Remy za jego fałszywe weksle, hrabia pożyczył na to pieniądze u jednej wielkiej damy, zapewne będziesz musiał i to zwrócić.