Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/609

Ta strona została skorygowana.

Te słowa, ton prawdy, z którym były wyrzeczone, poruszyły księcia aż do głębi duszy.
— Moja córka! — krzyknął Rudolf w osłupieniu; — czy być może! żyje! — lecz nagle, zastanowiwszy się nad niepodobieństwem takiego trafu i lękając się być ofiarą nowego podstępu Sary, zawołał, — nie, nie, to sen! zwodzisz minie! to kłamstwo, niegodny podstęp! Zmam twoją ambicję, wiem do czego jesteś zdolna, odgaduję cel tego nowego kłamstwa!
— Prawdę mówisz, jestem zdolna do wszystkiego. Tak, chciałam cię oszukać i w tejże chwili, gdy układałam ten świętokradzki zamysł, Bóg dopuścił, że zostałam śmiertelnie ranioną.
— Zaklinam cię, mów; czy bredzisz w gorączce?
— Nie bredzę, Rudolfie. W tej szkatułce, prócz papierów i portretu, dowodzących, że prawdę mówię, znajdziesz kartę, zbryzganą krwią moją. Kobieta, od której mam wiadomość, że córka nasza żyje, dyktowała mi swoje zeznania, gdy zostałam uderzona sztyletem.
— Któż ona jest? skąd wiedziała?
— Bo to taż sama kobieta, której oddano nasze dziecię, rozgłosiwszy jego śmierć.
— Jak się ta kobieta nazywa? czy można jej wierzyć?
— Znam ją. Przed kilku miesiącami, Rudolfie, znalazłeś biedną dziewczynę i odesłałeś ją na wieś. Powodowana zazdrością i nienawiścią, porwałam ją stamtąd, za pomocą kobiety, o której ci mówię. Dziewczynę posadzili u św. Łazarza.
— Już jej tam niema! O! ileż uczyniłaś jej złego, wyrwawszy ją ze spokojnego przytułku.
— Niema jej w więzieniu! — zawołała Sara przelękniona, — co za straszne nieszczęście.
— Potwór chciwości zapragnął jej śmierci! Utopili ją.
— Moja córko! — krzyknęła Sara i stanęła prosto,