Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

Puhaczka stała we drzwiach traktjerni.
— Tutaj, tutaj. Już zamówiłam śniadanie.
Nim siedli do stołu, Bakałarz, zapukawszy w ściany dla poznania ich grubości, rzekł:
— Nie będziemy potrzebowali mówić bardzo cicho, ściany niezbyt cienkie.
Służąca przyniosła śniadanie, a nim zamknęła drzwi, Rudolf spostrzegł w drugim pokoju przy stole Murfa, przebranego za węglarza. Pokój, w którym znajdował się Rudolf, był długi, miał jedno okno na ulicę, wprost drzwi.
Puhaczka siedziała tyłem do tego okna, Rudolf z jednej, a Bakałarz z drugiej strony stołu. Lecz skoro służąca wyszła, bandyta się odwrócił, siadł obok Rudolfa i rzekł:
— Będzie nam lepiej rozmawiać i nie będziemy potrzebowali tak głośno mówić.
— A prócz tego siadasz ode drzwi, żebym nie mógł wyjść, — odpowiedział zimno Rudolf.
Bakałarz potakująco kiwnął głową, potem z bocznej kieszeni surduta wyjął długi sztylet.
— A jak wyostrzony! — dodała Puhaczka, objaśniając wymowny giest Bakałarza.
Rudolf, bynajmniej nie zmieszany, najspokojniej wyjął z pod bluzy podwójną krucicę, pokazał ją Bakałarzowi i znowu schował.
— Doskonale się rozumiemy, — rzekł bandyta. — Lecz ja przypuszczam wszystko... gdyby mnie przyszli aresztować... bez względu, czy to ty na mnie zastawiłeś łapkę czy nie ty... zginiesz!
Ten nic nie odpowiedział, nalał sobie szklankę wina i wypił. Tak zimna krew zastanowiła Bakałarza.
— A teraz, — rzekł, — mówmy o interesach.
— Dobrze, lecz czy to prawda, — zapytał Rudolf Puhaczkę, — że znasz rodziców Gualezy?
— Mój włożył dwa listy o tem do pugilaresu tego wysokiego jegomości... Ale ona ich nie zobaczy.. wprzódbym jej oczy wydarła...