Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/612

Ta strona została skorygowana.
XLV.
ZEMSTA.

Gdy Rudolf gorzko płakał, rysy twarzy Sary zmieniły się widocznie. W chwili, gdy marzenie całego jej życia zdawało się zbliżonem do rzeczywistości, traciła całą nadzieję, która ją dotychczas utrzymywała. Ten cios był nad jej siły. Z trwogą, ze strachem, z rozpaczą czekała, co powie Rudolf. Znając jego gwałtowność, wiedzała, że po łzach boleści, nastąpi wybuch zapalczywego uniesienia.
Nagle Rudolf podniósł głowę, wstał, otarł łzy i, zbliżając się do Sary, groźny, nieubłagany, patrzył na nią w milczeniu, potem rzekł głucho:
— Trzeba, abyś się w tej uroczystej minucie dowiedziała o wszystkich nieszczęściach, jakich powodem była twoja ambicja nienasycona, twój kamienny egoizm. Czy słyszysz, kobieto bez serca i wiary?
— Ulituj się, Rudolfie.
— Niema litości dla ciebie, co dawniej, z zimną rachubą, dla dogodzenia dumie swojej, korzystałaś z mojej czystej miłości, udając, że ją dzielisz. Uzbroiłaś syna przeciw ojcu, oddałaś córkę w obce ręce, żeby ci nie przeszkadzała nasycić chciwość twą i zawrzeć związek z bogaczem, teraz przyprawiłaś ją o śmierć. Przeklinam ciebie!
— Ach, odejdź, odejdź, okrutny!