Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/615

Ta strona została skorygowana.

— Czy pamiętasz, — rzekł Rudolf z dziwnym spokojem, — czy pamiętasz tę noc, kiedy z bratem szukaliście mnie w szynkowni w Cite?
— Pamiętam; ale na co to pytanie?
— Idąc do tej jaskini łotrowskiej, widzieliście na rogach brudnych ulic nieszczęsne istoty, które...
— Tak widziałam. Ohyda...
— Widziałaś je, te istoty, hańbę i zakałę płci swojej? a między niemi... czy dostrzegłaś młodą dziewczynę szesnastoletnią... piękną... o! piękną jak anioł, biedne dziecko, które w poniżeniu swojem, wśród złodziejów i zbójców zachowało wyraz niewinności na twarzy; czy dostrzegłaś tę dziewczynę, mów, mów, tkliwa matko.
— Nie, nie zwróciłam na nią uwagi, — rzekła Sara, którą strach począł ogarniać.
— Doprawdy? — krzyknął Rudolf, śmiejąc się zjadliwie. — Rzecz dziwna. A ja zwróciłem uwagę na nią, ja; i powiem pani, dzięki jakiemu przypadkowi; tylko słuchaj dobrze. Podczas mojej wycieczki do Cite, jakiś człowiek chciał wybić jednę z tych nieszczęśliwych istot, ja obroniłem ją; nie odgadujesz, kto ona była? powiedz, dobra i przezorna matko, nie odgadujesz?
— Nie, nie odgaduję. O! zostaw mnie w spokoju!
— To była Gualeza, Gualeza, twoja córka! — krzyknął Rudolf rozdzierającym głosem.
— Umieram przeklęta, potępiana, — jęknęła Sara.
— O! trzeba, żebyś poznała wszystkie tortury, które córka twoja wycierpiała, tak, pani hrabino, podczas, gdy ty wśród bogactw marzyłaś o mitrze, córka twoja, drobne dziecko, w łachmanach, chodziła wieczorem żebrać po ulicy i znosiła głód i zimno, w mroźne noce marzła na słomie, a kiedy okrutna baba, co pastwiła się nad nią, nie wiedziała, jakim nowym wynalazkiem ją męczyć, wyrywała jej zęby!
— O! chciałabym umrzeć! co za straszne konanie!