Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/620

Ta strona została skorygowana.

ra zawsze wybiega poza granicę dróg znanych. O, tak, książę jest nieubłagany. Tysiąc razy lepiej byłoby dla Ferranda, gdyby głowę poniósł na rusztowanie; mniej by cierpiał, gdyby go spalili żywcem, wpletli na koło. Widząc jego męki, zaczynam lękać się końca, jaki mnie czeka. Co się ze mną stanie, co przeznaczono mnie, wspólnikowi Jakóba.
Burza srożyła się na dworze z całą wściekłością; komin stary, popękany, obalony gwałtownością wichru, spadł na dach i na dziedziniec z hukiem grzmotu.
Jakób Ferrand, nagle zbudzony z sennego odrętwienia, poruszył się na łóżku.
Strach mimowolny coraz ’bardziej ogarniał Polidoriego.
— Nie wierzę w żadne przeczucia, — rzekł — ale noc ta zdaje się wróżyć jakieś nieszczęście.
Głuchy jęk notarjusza zwrócił uwagę Włocha.
— Polidori, — szepnął Jakób Ferrand, nie otwierając oczu; — Polidori, co to za hałas?
— Komin spadł z dachu, — odpowiedział Polidori cichym głosem, lękając się urazić słuch chorego — straszny huragan wstrząsa całym domem, noc jest okropna.
— Teraz głos twój dochodzi moich uszu, nie nabawiając mnie tak srogich mąk jak przed chwilą, bo przy najmniejszym szmerze zdawało mi się, że piorun bije w mojej czaszce, a jednak wśród hałasu, wśród tego huku, wśród tych niewypowiedzianych cierpień, rozróżniłem namiętny głos Cecylji, który mnie przyzywał.
— Ale, szalony człowieku, powiadam ci, te właśnie myśli są przyczyną mąk twoich. Choroba twoja nie jest niczem innem, jak namiętnością zmysłową, rozdrażnioną do najwyższego stopnia. Raz jeszcze mówię ci: wyruguj z głowy te obrazy rozkoszy, albo umrzesz!
— Wyrugować te obrazy! — zawołał Jakób Ferrand z zapałem, — o nigdy! nigdy! Tego tylko lękam się, że myśl moja znużona nakoniec, nie zdoła ich więcej wy-