Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/623

Ta strona została skorygowana.
XLVII.
WIDMA.

Gdy zupełna ciemność zajęła pokój, w którym notarjusz znajdował się z Polidorim, srogie boleści Jakóba Ferranda uśmierzyły się powoli.
— Dlaczego tak długo ociągałeś się ze zgaszeniem lampy? — spytał notarjusz. — Czy chciałeś, żebym wycierpiał piekielne męczarnie? Co za bóle, o Boże! co za bóle!
— Czy ci teraz lżej?
— Doświadczam jeszcze mocnego palenia, ale to nic w porównaniu z tem, co czułem przed chwilą.
— Ostrzegam cię jednak: skoro tylko wspomnienie tej kobiety pobudzi którykolwiek z twoich zmysłów, prawie natychmiast zmysł ten okaże straszne zjawiska, niepojęte dla nauki. Ponieważ przywiązany jesteś do życia, jakkolwiek jest ono nędzne, pamiętaj więc, powtarzam ci, skończysz podczas jednego z tych gwałtownych paroksyzmów, jeżeli jeszcze go wywołasz.
— Dbam o życie, bo wspomnienie Cecylji jest mojem życiem.
— Dokąd idziesz? — rzekł nagle Polidori, słysząc, że Jakób Ferrand wstaje.
— Idę do Cecylji.
— Nie pójdziesz, trzymam cię, nie puszczę, — rzekł Polidori, chwytając notarjusza za ramię.
— Cecylja jest na górze, czeka na mnie, poszedłbym przez ogień, żeby się do niej dostać. Puszczaj mnie. Ona