Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/624

Ta strona została skorygowana.

mi powiedziała, żem ja jej stary tygrys, strzeż się, mam ostre pazury.
— Nie wyjdziesz stąd, prędzej przywiążę cię do łóżka jak szaleńca.
— Polidori, słuchaj, jam nie szalony, wiem dobrze, że Cecylja materjalnie tam się nie znajduje, ale dla mnie widma wyobraźni tyleż znaczą, co rzeczywistość.
— Nie wyjdziesz, bezpieczeństwo własne nie pozwala mi wypuścić cię, muszę cię zatrzymać.
— Więc ja muszę cię zabić.
Nagle Polidori krzyknął.
— Zbrodniarzu, raniłeś mnie w rękę, ale dłoń osłabiona zadała mi tylko lekką ranę, nie wymkniesz się.
— Rana twoja śmiertelna, zadałem ci ją zatrutym sztyletem Cecylji, zawsze nosiłem go przy sobie. Niedługo zaczekasz na działanie trucizny. A! puszczasz mnie przecie, na co mnie zatrzymywałeś? Umrzesz, a ja idę do Cecylji, — dodał Ferrand, omackiem w ciemności szukając drzwi.
— O! jęczał Polidori, — ramię mi drętwieje, obejmuje mnie chłód śmiertelny. Ratujcie, — zawołał zbierając siły, — ratujcie, umieram!... — I padł na ziemię.
Trzask szklanych drzwi, otworzonych w oddaleniu tak gwałtownie, że kilka szyb wyleciało, donośny głos Rudolfa i spieszne kroki kilku osób, zdawały się odpowiadać rozpaczliwemu krzykowi Polidoriego.
Jakób Ferrand, znalazłszy nakoniec wśród ciemności drzwi, prowadzące do przyległego pokoju, otworzył je i wpadł, trzymając w ręku niebezpieczny sztylet.
W tejże chwili, z przeciwnej strony, wbiegł Rudolf, pałający gniewem i zemstą.
— Potworze! — krzyknął idąc do Ferranda, — zabiłeś moją córkę! Teraz... — książę nie skończył, cofnął się przerażony.
Powiedzianoby, że słowa jego raziły Ferranda jak uderzenie pioruna.