Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/625

Ta strona została skorygowana.

Rzucając sztylet i obiema dłońmi zasłaniając oczy nędznik padł twarzą na ziemię z rykiem boleści, w którym nie było nic ludzkiego.
W ciemnym pokoju, w którym dotąd zostawał, bóle wzroku uśmierzyły się, ale, gdy wszedł do komnaty mocno oświetlonej pełnym blaskiem słońca, wróciły straszne bóle, niepodobne do wytrzymania.
Przerażający był widok konającego człowieka, co wijąc się w gwałtownych konwulsjach, szarpał paznogciami posadzkę, jakby chciał w niej wydrapać dziurę, gdzieby się skrył przed męką, jaką mu sprawiało działanie światła.
Rudolf, jeden ze służących jego i odźwierny domu, stali w osłupieniu.
Pomimo słusznej nienawiści, książę doznał przelotnego uczucia litości dla niesłychanych cierpień Jakóba Ferrand i kazał zanieść go na sofę.
Bliski skonania, przypomniał sobie jeszcze, że Cecylja nazwała go swoim tygrysem i nieprzerwanie w bredzeniu nazwisko to powtarzał.
Wyobrażał sobie, że jest tygrysem, a wściekły i chrapliwy krzyk, zgrzytanie zębów, konwulsyjne ściąganie muskułów czoła i twarzy, wzrok ognisty, nadawały mu niekiedy jakieś przelotne podobieństwo do tego dzikiego zwierza.
— Tygrys, tygrys jestem, — powtarzał głosem przerywanym, skulony w kącie pokoju, — tygrys jestem. Ile krwi! poszarpane trupy w mojej jaskini! Gualeza, brat tej wdowy...
Rudolf i inni świadkowie tej sceny stali nieporuszeni, w milczeniu jakby zostawali pod brzemieniem okropnego snu.
— Ach tak, Ludwika Morel, znam ciebie, — odezwał się znowu Ferrand. — Cóż mi ona daje? Głowę swoją, uciętą przez kata? ta głowa na mnie patrzy, mówi do mnie, sine wargi ruszają się, przyzywają mnie. A ta dru-