Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/629

Ta strona została skorygowana.

— Tak jest i zauważ jaki los ją spotkał. Była kiedyś piękna, jak dzień; miała dużo pieniędzy, pojazdów, brylantów; ale na nieszczęście zeszpeciła ją ospa; wtenczas przyszedł niedostatek, potem bieda, nędza, aż nareszcie oto umarła w szpitalu. Nigdy nikt nie przyszedł ją odwiedzić; jednakże przed czterema albo pięcioma dniami napisała do jednego pana, którego znała dawniej z dobrych swoich czasów, i który ją bardzo kochał; prosiła go, żeby przyszedł zamówić jej pogrzeb, bo dręczyła się myślą, że ciało jej po śmierci pokrają w kawałki.
— A ten pan nie przyszedł!...
— Nie.
— Ponieważ o tem mówimy, — rzekła praczka nieśmiało, — prosiłabym cię o jednę przysługę.
— Mów, proszę.
— Gdybym umarła nim stąd wyjdziesz, o czem nie wątpię prawie, chciałabym, żebyś się upomniała o moje ciało. Taż sama dręczy mnie obawa, co i biedną aktorkę. Schowałam tu trochę pieniędzy, wystarczy na pogrzeb.
— Moja kochana, wybij sobie te myśli z głowy.
— Niejedna z tych, co tu leżą, — rzekła praczka, była daleko bogatsza od niej. Przywieźli tu wczoraj wieczorem, krótko przed tobą młodą panienkę, najwyżej piętnastoletnią. Tak była osłabiona, że kroku sama stąpnąć nie mogła. Zakonnica mówiła mi, że ta panna i matka jej są to osoby znakomite, ale straciły majątek.
— Więc i jej matka tu jest?
— Niema jej, bo tak była chora, że jej nie mogli zabrać. Biedne dziecko, nie chciała w żaden sposób odstąpić matki; zemdloną wynieśli z mieszkania. Zakonnica opowiada, że gospodarz domu, z obawy, żeby u niego nie pomarły, doniósł o ich stanie komisarzowi.
— Gdzie ta panna leży?
— Tam, w tem łóżku naprzeciw ciebie.
— I ma dopiero piętnaście lat?
— W jednych latach z moją starszą córką, — rzekła