Rudolf rzekł po chwili namysłu:
— Niech i tak będzie!... więc dziś wieczór. Lecz, gdzie się zejdziemy?
— Gdzie? zostaniemy ciągle z sobą, — odpowiedział Bakałarz. — Jeżeli deszcz ustanie, przejdziemy się do Wdowiej Alei dla poznania miejsca, a potem wrócimy co przekąsić. O dziewiątej możemy się wziąć do roboty.
— To mamy dosyć czasu zejść się o dziewiątej.
— Zostań z nami do wieczora, bo pomyślę, że chcesz na mnie łapkę zastawić i dlatego odchodzisz...
— Jeżelibym chciał łapkę na ciebie zastawić, dlaczegóżbym tego nie mógł zrobić dziś wieczór? Nie ufasz mi więc?...
— Niezupełnie... Lecz może prawdę mówisz, a dla trzydziestu tysięcy franków warto spróbowaś... albo dziś wieczór, albo nigdy... Jeżeli zaś dziś nie chcesz, będę wiedział, z kim miałem do czynienia i kiedykolwiek przysłużę ci się po mojemu.
Rudolf był w okropnem położeniu. Spuszczając się na los, ufny w swą zręczność i odwagę, rzekł:
— Zgoda, zostańmy razem cały dzień.
— Nie będziesz tego żałował. Zapłaćmy za śniadanie i weźmy fiakra.
— Tylko wprzód wypalę cygaro.
— Bezwątpienia. Finetta nie lęka się dymu tytoniowego...
— Pójdę więc po cygaro — rzekł Rudolf, wstając.
— Nie fatyguj się, Finetta ci przyniesie.
Rudolf usiadł. Bakałarz prztniknął jego zamiar. Puhaczka wyszła.
— Co to za wyborna kobieta! w ogieńby się dla mnie rzuciła.
— Mówisz o ogniu, a zdałby się tu, bo djabelnie zimno! — rzekł Rudolf i scował ręce pod bluzę; nie przerywając rozmowy z Bakałarzem, wyjął ołówek z kamizelki i nieznacznie napisał kilka słów na świstku pa-
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/63
Ta strona została skorygowana.