Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/643

Ta strona została skorygowana.

Remy z markizą. Pani d‘Harville przybiegła i czule uścisnęła Gualezę, wołając:
— Droga, kochana Marjo! Ach, uratowana, cudownie uratowana od strasznej śmierci. Jakżem szczęśliwa, że cię znajduję. Wszyscy twoi przyjaciele już gorzko opłakali twoją śmierć.
— Ja szczęśliwa jestem, że panią widzę; nie zapomniałam, ile mi pani okazałaś dobroci i łaski — rzekła Marja z tkliwą skromnością.
— Nie mamy ani chwili do stracenia — rzekła znowu markiza — zabieram cię ze sobą, Marjo; przywiozłam szal, ciepły płaszcz; chodź, chodź ze mną, dziecię moje. Pan zaś, panie hrabio, bądź tak dobry dać Wilczycy mój adres, aby mogła przyjść jutro pożegnać się z Marją. Tym sposobem będziesz musiała nas odwiedzić — dodała markiza, zwracając się do Wilczycy.
W kilka minut potem pani d’Harville z Gualezą odjechały do Paryża.
Rudolf, po zgonie Jakóba Ferrand, tak strasznie ukaranego za zbrodnie, wrócił do siebie; niepodobna wyrazić, co się działo w jego duszy. Po nocy bezsennej przyzwał do siebie sir Waltera Murfa, aby staremu, doświadczonemu przyjacielowi udzielić okropnej wieści, dotyczącej Gualezy. Poczciwy Murf stanął jak piorunem rażony; lepiej niż ktokolwiek inny był w stanie ocenić ogrom żalu księcia.
— Odwagi — rzekł nakoniec Murf, ocierając oczy, bo i on od łez wstrzymać się nie mógł. — Tak, męstwa trzeba, wiele męstwa! Tu niema pociechy. Żal ten musi pozostać niewyleczonym...
— Słusznie mówisz. Co wczoraj czułem, nie jest niczem w porównaniu z tem, co czuję dziś...
— Wczoraj cios był świeży. Skutki jego codzień będą dotkliwsze. Uzbrój się książę w odwagę, smutna przyszłość nas czeka.