— Tak jest, droga Marjo — dodała spiesznie Klemencja — ojciec twój żyje i jest człowiekiem wysoko postawionym, człowiekiem znakomitym.
— Ojciec mój! — zawołała Marja, z wyrazem radości, który męstwo Rudolfa na nową wystawił próbę.
— Jakże go pokochasz, gdy go poznasz! — rzekła markiza.
— Od tego dnia nowe życie zacznie się dla ciebie nieprawdaż, Marjo? — dodał książę.
— O! nie, panie Rudolfie — odparła Gualeza z prostotą. — Nowe życie moje zaczęło się od dnia, w którym się pan nade mną ulitowałeś, w którym odesłałeś mnie na folwark.
— Ale ojciec twój kocha cię — rzekł książę.
— Tego nie znam, a panu winnam wszystko, panie Rudolfie.
— Więc minie kochasz tyle, co ojca?
— Kocham, czczę i błogosławię pana nad wszystkich ludzi, panie Rudolfie, bo mnie wydźwignąłeś! — odpowiedziała Marja z zapałem. Lekki rumieniec ł na jej twarzy, a niebieskie oczy, wzniesione, błyszczały słodkim ogniem.
Nastąpiło krótkie milczenie.
— Widzę, moje dziecię — rzekł nakoniec Rudolf, zaledwie zdolny ukryć radość — że w twojem sercu zajmuję miejsce ojca.
— Nie moja to wina, panie Rudolfie. Może to i niedobrze; ale pana znam, a ojca nigdy nie widziałam; ojciec nie zna mojej przeszłości, może pożałuje, że mnie znalazł, a ponieważ, jak pani mówi, jest wysokiego rodu, bezwątpienia będzie się mnie wstydził.
— Wstydzić się ciebie! O! jakżem szczęśliwy, że mogę cię wznieść równie wysoko, jak wielkie było twoje poniżenie! Czy słyszysz? dziecię lube... córko droga. Ja, ja jestem twoim ojcem!
— Boże! — krzyknęła Marja, składając ręce — wolno
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/651
Ta strona została skorygowana.