Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/653

Ta strona została skorygowana.

— O! pani — rzekł Rudolf do markizy — pani nie wiesz, kim jest hrabina Sara Mac-Gregor? — jest matką mojej córki! I ja myślałem, że ona nie żyje.
Markiza zbladła, serce w niej zamierało.
— Oszukała mnie i oddaliła od siebie córkę, kiedy się jej trafił mąż.
— Teraz pojmuję, dlaczego książę tak ją nienawidzisz.
— Po dwakroć fałszywemi doniesieniami nastawała na zgubę pani, rozumiejąc, iż zmusi mnie, żebym ją pokochał, jeśli mnie odłączy od wszystkich osób, które kocham.
— Jakiż bezecny rachunek!
— I nie umarła. — Możeszże książę żalić się na to? — rzekła Klemencja, ocierając płynące z oczu łzy. — Książę ma względem niej do spełnienia wielki obowiązek. Sam powiedziałeś, że Marję o tyle wywyższysz, o ile dotąd była poniżona. Książę winieneś uznać ją za córkę i ażeby tego dokonać, winieneś wziąść ślub z hrabiną.
— Nie, nie! Ja miałbym nagradzać krzywoprzysięstwo, kamienny egoizm, okrutną ambicję matki bez serca. Nie! uznam Marję za córkę, pani przyjmiesz ją jak swoje dziecię, ona znajdzie w pani prawdziwą matkę. Chcę podzielić życie moje między panią i między córką moją, was tylko obie kochałem i kocham.
— Córka zostaje księciu do osłody życia, niewdzięczny jesteś, jeżeli tego szczęścia nie cenisz tak, jak tego godne.
— O! pani, nie kochasz tyle mnie ile ja kocham ciebie, Klemencjo.
— Książę, wzniosłeś mnie na to wysokie stanowisko; co czynię dobrego, wszystko jest dziełem księcia, każdą dobrą myśl księciu winnam i do księcia ją odnoszę. Trzeba wywieźć Marję do Gerolstein, tam ona odrodzi się, przeszłość będzie dla niej przykrym snem, dawno minionym.
— A pani?... a pani?
— Ja? ja mogę wszystko księciu powiedzieć, moja miłość będzie mi obroną, przyszłością, wszystkie moje dobre