Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/657

Ta strona została skorygowana.

— Siostro, wyglądasz, dziwnie ponuro.
— Czy chciałbyś żebym się śmiała? Czy myślisz, że nasycona ambicja nadaje twarzy wyraz słodyczy i tkliwości? Poproś księcia, Tomie!
Rudollf Wszedł i zamknął drzwi.
— Brat wszystko pani powiedział? — zapytał książę.
— Jedno słowo, mości książę.
— Mów pani.
— Pragnęłabym widzieć córkę.
— Niepodobna. Zaledwie wraca do zdrowia. Gwałtowne wstrząśnienie groziłoby jej śmiercią.
— Ale przynajmniej uściśnie matkę.
— Na co to? przecież pani zostałaś księżną.
— Nie jestem, nią i nie będę, dopóki nie ucałuję córki.
Rudolf spojrzał na hrabinę z tkliwem zdziwieniem.
— Jakto? nad zaspokojenie ambicji wyżej cenisz...
— Zaspokojenie uczucia matki. To księcia zadziwia?
— Tak jest, niestety!
— Uważaj, książę, co czynisz, minuty życia mego są może policzone. Wrażenie, jakiego doznałam, może mnie ocalić, może mnie i zabić. W tej chwili zgromadzam wszystkie siły, całą energję, żeby je zwalczyć. Chcę widzieć córkę, a jeżeli nie, ręki księcia nie przyjmę i urodzenie jej nie zostanie uprawnione.
— Marji tu niema, trzebaby posłać po nią do pałacu.
— Więc poślij książę natychmiast, a na wszystko się zgodzę. Ponieważ minuty moje są może policzone, ślub odbędzie się tymczasem, zanim Marja przyjedzie.
— Zobaczysz Marję. Napiszę do niej.
— Pisz, książę, tu, przy biurku, gdzie zostałam raniona.
Napisawszy list, Rudolf wstał i rzekł do hrabiny:
— Poślę ten bilet córce, ona może tu być za pół godziny. Czy mogę teraz wprowadzić księdza i świadków?
— Możesz, albo raczej błagam, nie zostawiaj mnie samej!
Rudolf zadzwonił, jedna ze służebnych Sary weszła.