Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/66

Ta strona została skorygowana.

jedź żwawo, dostaniesz na piwo. — Gdy pojazd ruszył z miejsca, Bakałarz zawołał: — Jak mogłeś głośno mówić dokąd jedziemy? podobna poszlaka mogłaby nas zgubić. Młodzieńcze, jesteś nierozważny.
— Prawda, nie myślałam o tem. Ale ja tu was uwędzę w tym dymie. — Z temi słowy Rudolf spuścił szybę i wyrzucili zwinięty bilecik, który pod bluzą napisał.
Bakałarz, mimo obojętnej fizjognomji Rudollfa, dostrzegł bezwątpienia przenikliwym wzrokiem wyraz triumfu na jego twarzy, bo, wyjrzawszy przez okno, zawołał na furmana:
— Biczem go, biczem!... tam ktoś jest ztyłu powozu.
Furman zatrzymał konie.
Bakałarz wyskoczył z powozu. Lecz nic nie spostrzegł, bo od wyrzucenia bileciku ujechali już kilka kroków.
— Będziecie się ze mnie śmieli, — rzekł, — ale nie wiem dlaczego zdawało mi się, że nas ktoś tropi.
Fiakr ruszył dalej. Póki nie zniknął, Murf nie spuszczał go z oka; widząc, co Rudolf zrobił, pobiegł i podniósł kartkę, leżącą na bruku.
Po kwadransie jazdy, Bakałarz zawołał na furmana:
— Słuchajno zmieniliśmy zamiar; jedź na plac S. Magdaleny.
Rudolf spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— Przyznasz, kawalerze, że stamtąd można obrócić się w różne strony. Gdyby wpadli na nasz ślad, zeznanie woźnicy nic nam nie zaszkodzi.
Kiedy fiakr zbliżył się do rogatek, jakiś wysoki człowiek w jasnym surducie, w kapeluszu na oczy nasuniętym, szybko przemknął na pięknym angielskim koniu.
Rudolf zdołał ukryć swą radość. Murf znać odczytał hieroglificzną kartkę. Bakałarz, pewny już, że nikogo niema za fiakrem i widząc, że Puhaczka drzemie, albo przynajmniej udaje, chciał udać śpiącego. Rudolf domyślił się podstępu i powiedział:
— Rano dziś wstałam i mnie także spać się chce.