Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/671

Ta strona została skorygowana.
LVI.
SZLIFIERZ MOREL.

— Stanęliśmy na miejscu, — rzekł doktór zatrzymując się przed domem. Tu znajdziemy Morela.
— Jaki jest rodzaj jego warjacji? — zapytała pocichu pani George, strzegąc się, aby Ludwika nie słyszała.
— Wyobraża sobie, że jeżeli w ciągu dnia nie zarobi tysiąca trzystu franków, dla opłacenia długu zaciągniętego względem notarjusza zwanego Ferrand, Ludwika będzie musiała umrzeć na rusztowaniu za zbrodnię dzieciobójstwa.
— Ach panie, ten notarjusz był potworem! zawołała pani George.
— Chciej pani tu zaczekać z resztą towarzystwa, pójdę zobaczyć, jak się ma Morel. Proszę cię, Ludwiko, uważaj dobrze, skoro zawołam: Wejdź! ukaż się natychmiast ale sama. Gdy powiem: Wejdźcie, inne osoby przybędą za tobą.
— Ach panie, serce we mnie omdlewa, — rzekła Ludwika — ocierając łzy, — biedny ojciec, gdyby ta próba została bez skutku!
Doktór wszedł do pokoju z zakratowanem oknem, skąd był widok na ogród.
Dzięki spoczynkowi, zdrowym pokarmom, wygodzie, Morel nie był już nędzny i wybladły. Gdy doktór wszedł, Motrel, siedząc zgarbiony, niby obracał kamień i mówił:
— Tysiąc trzysta franków, pracować trzeba... pracować.