Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/674

Ta strona została skorygowana.
LVII.
TOALETA.

Wdowa i Tykwa siedziały w ciemnej izbie, do której światło dochodziło tylko przez okienko we drzwiach.
Wdowa siedzi w koszuli, której rękawy są zeszyte w kształcie worka, taką koszulę kładą skazanym na śmierć winowajcom, aby targnąć się nie mogli na własne życie. Siedzi na brzegu łóżka i utkwiła spojrzenie w córce.
Przy drzwiach, pod okienkiem, weteran, łysy z białym wąsem o poważnej twarzy pełni wartę przy dwóch kobietach, skazanych na śmierć.
— Jakie to zimno! a oczy mnie palą, męczy mnie pragnienie, straszne pragnienie! — odezwała się Tykwa.
Stary żołnierz wstał, nalał wody w szklankę, zaniósł, i napoił ją, bo zaszyte rękawy koszuli krępowały jej ruchy.
Wypiła chciwie i rzekła:
— Dziękuję panu...
— Pani, czy nie napijesz się? — spytał weteran wdowy.
Wdowa nie odpowiedziała nawet.
— Która godzina? — spytała Tykwa.
— Zaraz będzie wpół do piątej, — odparł starzec.
— Za trzy godziny! — szepnęła Tykwa, ze smutnym uśmiechem, wspominając o chwili, naznaczonej dla wymiaru kary — za trzy godziny... — Nie śmiała domówić.
— Jesteś śmielsza ode mnie, matko... tobie nie strach...
— Wszystko jedno. Za trzy godziny umrzesz jak prawdziwa córka rodu Marcjalów. A więc śmiało!